Gdy spełniają się marzenia. Saint-Malo.

Znacie to uczucie? Gdy nagle w biegu, w półkroku, zatrzymujesz się jak ogłuszona obuchem. Nagle do Ciebie trafia. Zalewa świadomością. Że jesteś TU, gdzie kiedyś bardzo chciałaś być. TO zobaczyć. TO dotknąć. Zmysłami, rękoma i nogami. Poczuć TEGO zapach. Wtopić się w TĘ rzeczywistość. Rzeczywistość miejsca oglądaną niegdyś tylko w magazynach, na plakatach biur podróży, na czyichś zdjęciach, do których tylko tęsknie wzdychałaś… A teraz JESTEŚ TU. Masz TO. Uwielbiam ten stan. Stan podróżowania. Stan spełniania marzeń, stan, kiedy do Ciebie dociera to, gdzie jesteś. I że jesteś szczęściarą.

Taki stan towarzyszył mi niemal codziennie, kiedy spełniło się moje największe marzenie życia i wyjechałam na pół roku do Afryki. Taki stan towarzyszył mi, gdy stojąc w strugach deszczu na Trocadéro po raz pierwszy na żywo ujrzałam Wieżę Eiffla, a potem wiele razy, gdy do Paryża wracałam. Gdy po raz pierwszy wylądowałam na Lazurowym Wybrzeżu, w Cannes, w Nicei, Eze… W Prowansji. W Alpach, o świcie, na skraju przepaści z widokiem na jezioro Saint-Croix i kanion Verdon – jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, jakie widziałam… Potem na Mont Saint-Michel. A teraz…

A teraz zatrzymałam się w półkroku na deptaku Saint-Malo. Na obłędnie błękitnym niebie nie było ani jednej chmury. Słońce odbijało się w granatowym morzu, a wiatr pachnący morską bryzą szarpał włosami. Z morza wyrastały skały. Jak wyspy. Na dalekim horyzoncie majaczyły skały. Skały poszarpane, dzikie, nieregularne, piękne. Długa, piaszczysta plaża udekorowana rzędami suchych kikutów drzew. Tu, gdzie odbywają się wielkie przypływy i odpływy morza w cieniu ogromnego falochronu. Krzyk mew pomieszany ze świstem wiatru. Krajobraz cały skąpany w słońcu. I ja. Stojąca na środku chodnika w moim czerwonym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych. Ja. Dziewczyna z Polski. Dziewczyna z małej wioski spod Torunia. Dziewczyna, która od zawsze marzyła o dalekich podróżach. O takich miejscach. „O Mamuniu! Jestem w Bretanii” – pomyślałam uśmiechając się do siebie. Jestem w Bretanii.

Pamiętam bardzo dobrze moje początki na emigracji. Już wtedy myślałam o pisaniu bloga. I któregoś wieczora natknęłam się przypadkiem na blog Bretonissime. Na pewno wielu z Was zna już Kasię i jej opowieści o Bretanii. Ja miałam okazję i przyjemność poznać ją osobiście w ubiegłym roku, ale tamtego wieczora przepadłam na długie godziny, pochłaniając jej artykuły i fantastyczne zdjęcia Bretanii. I teraz, stojąc na deptaku w Saint-Malo i wdychając po raz pierwszy bretońskie powietrze, przypomniałam sobie tamten wieczór i tamte emocje. Elementy krajobrazu, który miałam teraz na wyciągnięcie ręki, były jak blogowe klisze. Cudne uczucie.

Inne wspomnienie, dwa lata temu. „Święto Muzyki” i moja przypadkowa wizyta w miejscowej knajpce „Aux Pirates de Saint Malo”. Przypomniałam sobie o tym, gdy w restauracji w Saint-Malo do obiadu dostaliśmy piwo w charakterystycznej buteleczce z kotem na etykiecie. To samo piwo piłam wtedy siedząc nad Sekwaną w moim ukochanym La Frette Montigny. To było oczywiście piwo bretońskie. Poniżej naleśnikarnia w Saint-Malo, gdzie spotkacie nie tyle piratów, co… czarownice.:)

Z Saint-Malo polubiłam się od pierwszego wejrzenia. Na miejsce dotarliśmy około północy. Nocowaliśmy w mieszkaniu rodowitych Bretończyków i muszę przyznać, że nie zamieniłabym tej kwatery na żaden luksusowy hotel. Mieszkanie, w którym czas stanął w miejscu i ukrył się w starych, stylowych meblach, srebrnych sztućcach, bretońskiej ceramice, skrzypiącym parkiecie, pożółkłych zdjęciach i książkach z morzem na okładkach oraz obrazach ukazujących malownicze zakątki Saint-Malo. Apartament kipi Bretanią, pachnie morzem i ewidentnym przywiązaniem do miejscowej tradycji i regionu.

Z okien widok rozpościerał się na port oraz mur ogradzający miasto, po którym spacerują tłumnie turyści i którzy zaglądali nam z zaciekawieniem i pewną dozą zazdrości do środka… Na stole czekało na nas ciasto na śniadanie, a w lodówce lokalne piwo… Jeśli wszyscy Bretończycy są tacy jak nasi gospodarze, to oddaję im serce na dłoni…

W Saint-Malo miałam wrażenie podróży w czasie. To miasto portowe otoczone murem i fortyfikacjami, które robią niebywałe wrażenie. Niegdyś jeden z największych i najważniejszych francuskich portów. Przez wiele wieków Saint-Malo znane było jako miasto piratów, którzy napadali na statki przypływające kanałem La Manche. Podczas II wojny światowej zostało dotkliwie zniszczone. Dziś miasto zachwyca swoją urokliwą architekturą, ale to co widzimy, to nawet nie rekonstrukcja, a przebudowa dawnego miasta.

Warto powałęsać się po fantazyjnych uliczkach, zjeść bretońskiego naleśnika, a przede wszystkim trzeba obejść miasto dookoła po murze okalającym dawny gród, bo taki spacer gwarantuje wam widoki, które już na zawsze będą kojarzyć się z tym miejscem. Z jednej strony rozległa panorama na morze, piękne plaże, port i charakterystyczne molo, a z drugiej: widok na stare miasto, jego kręte uliczki, pełne kwiatów place, kolorowe tarasy kawiarni i butiki z pamiątkami.

Wieczór w Saint Malo? To musicie zobaczyć na żywo. Albo przynajmniej obejrzeć te zdjęcia 😉

Polecam wstąpić także do katedry Saint-Vincent, która okazała się zaskakującą perełką. Mam na myśli nie tylko jej wnętrza, ale niedzielną Mszę św., która okraszona była tak piękną muzyką sakralną, że nie chciało się wychodzić. Dla mnie całkowita nowość we Francji, gdzie zazwyczaj uwiera mnie to zamieszanie i spontaniczne dryfowanie, które Francuzi praktykują podczas Mszy św. jeśli chodzi o śpiew i celebrację liturgiczną…

Żal było wyjeżdżać. Bardzo żal. Zwłaszcza, że pogoda zachęcała raczej do nadmorskich spacerów niż jazdy autem w kierunku Paryża… Ale to nic. Coś mi się tak podskórnie zdaje, że jeszcze tam wrócimy…

Podaj swój adres email i otrzymaj darmowy ebook.

Administratorem Twoich danych osobowych podanych w formularzu jest Monika Laskowska-Baszak (emigrantka.eu). Szczegóły związane z przetwarzaniem danych osobowych znajdziesz w Polityce prywatności.

0 comments
0 likes

Related posts

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

O mnie

Paryż miałam w planach co najwyżej na… emeryturę. Ale życie uwielbia płatać figle. Przyjechałam do Paryża z miłości do mężczyzny, a zostałam z miłości do tego kraju. Dziś witam Was na moim lyońskim balkonie, przy stoliku oplecionym zapachem lawendy i z filiżanką aromatycznej kawy w dłoni. To moja prywatna café. Moje codzienne radości i smutki, zachwyty i zmagania z życiem na emigracji, roztrząsane przy małej czarnej. Zapraszam Was w (nie)codzienną podróż po Francji, podczas której Paryż będzie tylko jednym z przystanków.
Czytaj dalej

Newsletter

Podaj swój adres email i otrzymaj darmowy ebook.

Administratorem Twoich danych osobowych podanych w formularzu jest Monika Laskowska-Baszak (emigrantka.eu). Szczegóły związane z przetwarzaniem danych osobowych znajdziesz w Polityce prywatności.

Airbnb – skorzystaj z mojej zniżki!
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty