Byłam tam wczesną wiosną, kiedy słońce zaczynało mocniej przygrzewać, a polny mlecz żółcił się na łąkach wokół miasteczka. Nie miałam pojęcia, co to za miejsce i dlaczego tam jedziemy, bo była to jedna z cyklu niespodzianek Muszkietera, tych pod tytułem „Zobaczysz”, okraszonych zawadiackim uśmiechem znad kierownicy. A zatem pojechałam i zobaczyłam.
Pérouges. Czy ktoś z Was wcześniej słyszał tę nazwę? Ja nie. A jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc we Francji, w jakich do tej pory byłam.
Mogę sobie tylko próbować wyobrazić, jak niesamowite jest Pérouges w jesiennej odsłonie – w kroplach rześkiego deszczu kapiących z kolorowych okiennic, w złotych liściach otulających kamienne domy i tańczących wokół ganków, w porannej i wieczornej mgle snującej się po brukowanych, wąskich uliczkach… Bo takie jest właśnie Pérouges – tajemnicze i niezwykle. To średniowieczne miasteczko, położone na wzgórzu, zachowało przez tyle wieków swoją niepowtarzalną zabudowę i wyjątkowy klimat. Tu czas się zatrzymał.
Zatrzymał się jeszcze przed bramą miasta, gdzie wzdłuż wąskiej drogi prowadzącej na wzgórze lokalesi żyją niespiesznie w swych małych domkach, z ukwieconymi ogródkami i zielonymi podwórkami, z których od czasu do czasu możecie usłyszeć pianie koguta. Zatrzymał się w surowej i dlatego pięknej zabudowie kościoła z całym jego minimalistycznym urokiem. Zatrzymał się przede wszystkim w średniowiecznych domkach z kamienia, z niskimi oknami, z popękanymi ścianami i połatanymi dachami. Zatrzymał się w prowizorycznych ławeczkach na gankach, w skrzynkach na listy, w konewkach i doniczkach, wiklinowych koszykach, w pniach i gałęziach drzew przytulonych do drewnianych drzwi i okien, w kukurydzy suszonej na balach stropu, w bramach, przejściach, dziurach, nierównościach, niedoskonałościach wyrzeźbionych przez upływ czasu. Zatrzymał się w zieleni – kępach trawy i mchu figlarnie wciskających się pomiędzy kamienie, szczeliny budynków i drewniane konstrukcje, w drzewach pamiętających historie mieszkańców, w żonkilach i bratkach uśmiechających się z doniczek. No i ta cisza. Niezwykła, zmącona od czasu do czasu krokami nielicznych turystów lub mieszkańców prowadzących tu swoje urocze kawiarnie, oberże, galerie i sklepiki z pamiątkami. Bez nachalnej komercji jednak i z zachowaniem umiaru.
Ta niesamowita cisza sprawia, że ma się momentami wrażenie, że miasteczko jest opuszczone. Jedynie kwiaty na parapetach i firanki w oknach świadczą o obecności człowieka.
Na koniec wizyty zjedliśmy pyszny obiad w fantastycznej oberży i w niesamowitej atmosferze, właściwej dla całego miasteczka. Niestety nie pamiętam nazwy lokalu. Przy trzaskającym iskrami kominku, stole nakrytym w biało-czerwoną kratkę, w otoczeniu świec, suszonych kwiatów i ziół, butelek wina domowej roboty i naczyń ze średniowiecznej epoki skosztowaliśmy na wejście lokalne wędliny, a następnie koguta z ziemniaczkami, popijając lokalnym winem. Pycha! Atmosfera fantastyczna! Nie chciało się wychodzić, a tym bardziej opuszczać tego miasteczka.
Do Pérouges niestety nie jest blisko z Paryża. Miasto leży ok. 40 km na północny-wschód od Lyonu, czyli od Paryża to ponad 400 km. Gdybyście jednak kiedykolwiek wybierali się w tamte strony, gorąco polecam Wam wizytę w Pérouges i prawdziwą podroż w czasie. Zatrzymanym czasie…
Informacje praktyczne:
Jak dojechać: http://www.perouges.org/venir-a-perouges
Informacje o mieście i imprezach: http://www.perouges.org/, http://www.perouges.fr/index.php