Złego początki…
To już rok. Rok temu o tej porze wielu z nas było jeszcze w pracy, w biurze, w oczekiwaniu na piątkowy wieczór, na mecz, na koncert, na spotkanie z przyjaciółmi w restauracji. Był wyjątkowo ciepły listopad. Każdy czekał na weekend. Na chwilę wytchnienia.
Ja też jechałam do pracy. Szef rzucił mi na powitanie, że mamy piątek 13tego. Od rana miał różne pechowe „przeboje”. Piątek jak piątek – dla mnie to był dzień jak co dzień, pracowałam wtedy jeszcze w weekendy, więc nie miałam się za bardzo ani z czego cieszyć, ani też czym martwić.
Kilkanaście godzin później wszystko już było inaczej. Data 13 listopada 2015 r. nabrała nowego znaczenia. I to nie był przesądny pech, to był koszmar, który – choć do dziś trudno w to uwierzyć – zdarzył się naprawdę. Jego znamię naznaczyło życie setek ludzi, którzy stracili bliskie im osoby, setki osób, które zostały ranne i których życie zmieniło się już na zawsze, a także życie paryżan, Francuzów, nasze…
Co działo się wtedy w mojej głowie? Tutaj znajdziecie odpowiedzi:
Zmieniło się…
Zmieniło się życie tego miasta. Zmieniło się miasto. Paryż został naznaczony. Nie mają racji ci, którzy twierdzą, że jest inaczej. Rok temu pracowałam jeszcze w restauracji, całkiem niedaleko miejsc, w których miały miejsce zamachy. Nigdy nie zapomnę tych pustek w naszym lokalu i tzw. południowych „serwisów”, podczas których nie było co robić. Na kilka miesięcy zniknęli też turyści. Nasz lokal zaczął mieć problemy finansowe. Ale nie tylko nasz. W tym czasie, w okolicy, na skutek problemów z rentownością swoje podwoje zamknęło przynajmniej kilka barów i restauracji. Ja wiem i słyszałam o kilku, a z pewnością było ich więcej. Nawet jeśli sytuacja powoli wracała potem do normy, to kilka takich trudnych miesięcy może okazać się zabójstwem dla biznesu. Wiem, bo sama miałam okazję się o tym przekonać w moim ówczesnym miejscu pracy. To był smutny i trudny czas, który trwał po samych zamachach jeszcze bardzo, bardzo długo, dużo dłużej, niż mówiły o tym światowe i francuskie media. A znamię pozostało do dziś.
Smutek to jedno. Dużo trudniejsze było pytanie, na które musiał odpowiedzieć sobie każdy z nas, by móc jakoś dalej żyć. Każdy z nas, każda z ofiar, która przeżyła tę gehennę, każda osoba, która była świadkiem lub blisko tych zdarzeń, każdy paryżanin, każdy Francuz, każdy mieszkaniec tego miasta i tego kraju, a także każdy turysta decydujący się na weekend w Paryżu… Każdy odpowiadał sobie na pytanie: co zrobić teraz z tym strachem?
Boję się…
Nie wierzę tym, którzy zaraz po zamachach krzyczeli, że się nie boją. Wystarczył trzask przepalonej żarówki, by uciekali z Placu Republiki, tratując innych. Nie wierzę ni trochę, że się nie boją. Przez ostatni rok wielokrotnie miałam ochotę napisać tu na blogu, by skończyć z tymi efektownymi hasłami o odwadze, które potem z codziennym życiem nie miały nic wspólnego. Dziś, rok po, mówię: boję się. Bałam się po zamachach i boję się nadal. Boję się mniej, bo nie pracuję już w Paryżu i nie bywam w tym mieście codziennie. Boję się mniej, bo rzadko jeżdżę metrem, ale skłamałabym mówiąc, że kiedy siedzę ściśnięta jak sardynka w wagonie pociągu, w godzinach szczytu, że nie myślę o tym, co by było, gdyby…
Takie myśli przemknęły mi też 14 lipca, kiedy pod Wieżą Eiffla podziwiałam, jak co roku, fantastyczny i jedyny w swoim rodzaju spektakl fajerwerków… Byłam tam z dwiema najdroższymi mi osobami. Z Muszkieterem i moją Mamą, która po raz pierwszy odwiedziła mnie we Francji. Gdy wróciliśmy do domu i dowiedzieliśmy się, co stało się w tym samym czasie w Nicei – zamarłam. To już nie był strach, to było przerażenie i pytanie: co dalej? Co będzie dalej? Tego wieczoru to mogliśmy być my.
Boję się może mniej o siebie, ale boję się codziennie o Muszkietera. Nigdy nie wiem, gdzie dokładnie jest, bo taką ma pracę. Podczas wcześniejszych zamachów ocierał się o miejsca, w których się one zdarzyły. Kiedy słyszę korowód przejeżdżających aut na sygnale, sięgam po telefon. Kiedy w sobotni wieczór wybieramy się na imprezę do Paryża, gdzieś tam z tyłu głowy są obawy i pytanie, czy nic się nie wydarzy… Czasami myślę sobie, a co by było, gdybym miała teraz dzieci?
Demony przeszłości
Kilka dni temu w TV francuskiej obejrzałam dwa programy dokumentalne o zamachach z 13 listopada. Pierwszy „Cellule de crise” (możecie go obejrzeć TUTAJ) był poniekąd rekonstrukcją zdarzeń tamtego tragicznego wieczoru, a także dokumentacją śledztwa. W drugim wystąpiły osoby, które przeżyły zamach w Bataclanie. Każda z tych osób do dziś zmaga się z demonami przeszłości, która w wielu przypadkach odebrała im ukochaną osobę, przyjaciół, zdrowie, spokój… Wielu z nich zmieniło swoje życie, miejsce zamieszkania. Większość z nich korzysta cały czas z pomocy psychologów. Wszyscy mówią o strachu, o przerażających obrazach, które jak klisze przewijają się w ich głowach, o problemach ze snem, o blokadzie, by wyjść z domu…
To był przejmujący dokument. Nam wydaje się, że życie wróciło do normy. Ich życie już nigdy nie wróci do tej normalności, jakiej by pragnęli.
Można i trzeba żyć dalej. Ale nie można mówić innym, że mają się nie bać. W niektórych przypadkach i sytuacjach, to wręcz przejaw okrucieństwa i ignorancji.
Dziś, rok po, potrzeba nam spokoju, szacunku i ciszy. To wystarczy.