Styczeń i luty, czyli co z tymi postanowieniami noworocznymi

Marzec już pełną parą. A nawet końcówka. Wiem. Ale to całkiem dobry moment, by spojrzeć wstecz. Trzy pierwsze miesiące nowego roku już za nami. Kto z Was jeszcze pamięta postanowienia noworoczne? A kto się ich nadal trzyma i realizuje, krok po kroku, postawione sobie cele? Zapraszam na podsumowanie stycznia, lutego i marca. Czas się ze sobą policzyć.

Nie zapomniałam ani o podsumowaniu stycznia, ani lutego. Trochę z premedytacją, trochę z przyczyn losowych postanowiłam odłożyć ten moment na później. I właśnie on nadszedł. Marzec, nieśmiałe początki wiosny, dłuższe dni i łatwiejsze poranki to czas, by pomału żegnać ospałą zimę i budzić się do nowego. To już dobry moment, by spojrzeć na listę swoich noworocznych postanowień i życzeń i się ze sobą trochę policzyć. Zawsze lubiłam to noworoczne poczucie, że wszystko przede mną, że w pachnącym nowością kalendarzu mogę kreślić nowe cele, plany, marzenia. To jest magia nowego roku. Ale wszyscy bardzo dobrze wiemy, jak wraz z zimową codziennością magia znika i jak ciężko jest później z realizacją tych postanowień… Jeśli mam być szczera, to wszelkie duże i małe cele i marzenia zrealizowałam w swoim życiu rozpoczynając bez żadnej znaczącej daty i pod wpływem zupełnie innych impulsów niż świadomość, że mamy nowy rok. Dlatego też na blogu wraz z początkiem roku nie ukazał się żaden tekst na temat noworocznych postanowień, choć takowe oczywiście, jak co roku, poczyniłam. Sprytnie i chytrze uknułam plan, że podzielę się nimi, jak je rzeczywiście zrealizuję. Et voilà, oto jestem 🙂

Ale zacznijmy od początku… Nowy rok w Polsce, a skoro Polska to zawsze trudny powrót i potrzeba czasu, by zanurzyć się z powrotem w emigracyjną codzienność. Trochę to trwało i miałam wrażenie, że żyję w rytmie bardzo slow. Potrzebne mi to było i na dobre wyszło. Nic na siłę i bez gwałtownych ruchów – znam już ten stan i chyba, z upływem czasu i z każdym kolejnym razem, coraz lepiej sobie z nim radzę. Z nostalgii wybudziła mnie ostatecznie przeprowadzka, wprawdzie i na szczęście – nie moja, ale zajęła mój umysł na tyle, że w końcu powróciłam tu i duchem. Przeprowadzka ponad 20-letniego dobytku, zatem niemałe wyzwanie. Przy okazji odżyły wspomnienia sprzed kilku miesięcy, kiedy to i mi przyszło, po raz kolejny, przenosić swoje manatki. Powstały wówczas aż dwa wpisy na ten temat, które pobiły rekordy odsłon i jak dotąd cieszą się największą popularnością. Jeden o przeprowadzce w kontekście niemalże metafizycznym, drugi o przeprowadzce we Francji, o formalnościach i wszystkich wątpliwych przyjemnościach z tym związanych. Nastrój przeprowadzkowy właściwie mnie nie opuszcza. Mieszkanie sukcesywnie nabiera kształtów, kolorów i sprzętów, ale do pełnego sukcesu jeszcze długa droga.

W lutym odliczałam dni do Walentynek i naszego wypadu do Italii. Bergamo mnie nie rozczarowało i cieszę się ogromnie, że właśnie to miejsce wybraliśmy na ten dość spontaniczny wyjazd. O Bergamo w odsłonie walentynkowej i turystycznej przeczytacie na blogu. Na Italii nasze podróże się jednak nie skończyły. Kilka tygodni wcześniej Muszkieter porwał mnie pod dość zuchwałym pretekstem uczestnictwa we Mszy św., do uroczego, pięknie położonego, średniowiecznego miasteczka Laon, gdzie znajduje się katedra do złudzenia przypominającą tę z Chartres. O tym jeszcze napiszę.

Kilka tygodni temu z kolei odkryliśmy z Muszkieterem, niedaleko Paryża, bardzo ciekawe miejsce z oryginalną nowoczesną instalacją – Abbaye de Maubisson. W tym średniowiecznym opactwie możecie zobaczyć dywany z… talerzy. Po więcej szczegółów zapraszam Was tutaj i przypominam, że wystawa potrwa do czerwca.

No dobrze. A co z postanowieniami? Były dość banalne, ale spędzały mi sen z powiek. Po pierwsze język francuski. Mój poziom w tym zakresie pozostawia sobie ciągle wiele do życzenia. Miałam dość długą przerwę jeśli chodzi o profesjonalną naukę pod okiem nauczyciela. Ale też ogromny problem, by znaleźć sensowny kurs, który nie zrujnowałby mojej kieszeni i który nie kolidowałby z moim bardzo nieregularnym grafikiem w pracy. Na tych poszukiwaniach i zaniechaniach przebimbałam całe pół roku. Ale w styczniu wzięłam się w garść i zaczęłam szukać dalej. Bardzo pomocna okazała się jedna z grup Polaków na Facebooku. Ta siatka kontaktów jednak działa i polecam Wam szukać informacji tymi kanałami. Dzięki kilku życzliwym rodakom znalazlam odpowiedni kurs, z którego jestem zadowolona. To jednak nie koniec historii poszukiwań. Kiedy nam na czymś bardzo zależy, warto o tym mówić głośno, pytać, szukać informacji, dowiadywać różnymi drogami. I tak któregoś dnia mama mojego szefa wręczyła mi ulotkę, dzięki której na drugi dzień zaczęłam kolejny kurs, tym razem darmowy, odbywający się tuż obok mojego miejsca pracy. Po raz kolejny okazało się, że dla chcącego nic trudnego. W sumie w tygodniu mam sześć godzin francuskiego. Myślę, że wynik całkiem niezły, ale najważniejsze, że efekty tej nauki też już widzę.

Jeśli francuski to oczywiście i ambicje zawodowe nierozerwalnie z nim związane. Znalezienie satysfakcjonującej pracy na emigracji to chyba jedno z największych i najważniejszych wyzwań. Doceniam moją obecną pracę, a przede wszystkim fakt, że ją mam. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie chciała sięgać więcej, dalej. A przede wszystkim nie byłabym sobą, gdybym nie chciała pracować w swoim zawodzie, który jest jednocześnie moją pasją. Życie pokazuje, że jednak wszystko jest możliwe, jeśli człowiek próbuje, chce i kombinuje – na horyzoncie pojawiły się wyczekiwane zmiany, niebawem zdradzę Wam więcej.

Pobyt w Bergamo stał się dla mnie i Muszkietera początkiem zmiany naszego stylu życia. Początkiem bardzo dobrej zmiany. Obiecaliśmy sobie, że zaczniemy się zdrowiej odżywiać, bardziej dbać o siebie, o odpoczynek, aktywność fizyczną i odpowiednią ilość snu. Muszę przyznać, że całkiem łatwo i naturalnie weszły nam w krew nowe nawyki. Myślę, że już dziś możemy mówić o sukcesie. A skąd taki pomysł? Po przeczytaniu tego wpisu na pewno się domyślicie 😉

A co przyniósł marzec? Początek był dla nas bardzo trudny. Z Polski napływały złe wiadomości. Piętrzyły się problemy i trudne emocje. Żyliśmy w ogromnym stresie, który generował pytania, co dalej i czy damy radę na tej emigracji. Daliśmy radę, po raz kolejny. Jesteśmy znowu silniejsi.

Nie zabrakło też sportowych emocji. Tutaj zdradzam, jak to jest z tymi pasjami naszych lubych oraz to, jak zostałam fanką wyścigów kolarskich. Przy okazji też możecie zobaczyć kulisy tegorocznego wyścigu Paryż-Nicea oraz Conflans Sainte Honore – kolejne podparyskie miasteczko warte zobaczenia. Moje zdjęcia z tego urokliwego miejsca ciągle czekają na osobny wpis.

Marzec to było także odliczanie do Świąt Wielkanocnych, które wprawdzie spędziliśmy we Francji, ale zrobiliśmy wszystko, żeby zachować nasze polskie tradycje i mieliśmy przy tym ogromnie dużo frajdy i radości. Po raz kolejny doceniliśmy nasze bogactwo polskich zwyczajów. Na emigracji odczuwa się to w dwójnasób. Po raz pierwszy w życiu malowałam jajka w łupinach cebuli, bo tutaj nie mogłam kupić barwników. Chciało mi się kroić po nocach polskie sałatki i piec babkę cytrynową, czego nie lubiłam robić w Polsce. Barszcz biały smakował jak nigdy, a śpiewając po polsku „Tego dnia Chrystus Zmartwychwstał” miałam po raz pierwszy w życiu łzy w oczach. Spędziliśmy ten czas także z Polakami. I było pięknie, smacznie, wesoło.

A teraz, na szczęście, wiosna idzie, słońce częściej mnie budzi rano i ptaki śpiewają od świtu. Wiec będzie dobrze. Będzie jeszcze lepiej 😉

I pytanie do Was: jak tam z Waszymi postanowieniami? 😉

Podaj swój adres email i otrzymaj darmowy ebook.

Administratorem Twoich danych osobowych podanych w formularzu jest Monika Laskowska-Baszak (emigrantka.eu). Szczegóły związane z przetwarzaniem danych osobowych znajdziesz w Polityce prywatności.

0 comments
1 like

Related posts

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

O mnie

Paryż miałam w planach co najwyżej na… emeryturę. Ale życie uwielbia płatać figle. Przyjechałam do Paryża z miłości do mężczyzny, a zostałam z miłości do tego kraju. Dziś witam Was na moim lyońskim balkonie, przy stoliku oplecionym zapachem lawendy i z filiżanką aromatycznej kawy w dłoni. To moja prywatna café. Moje codzienne radości i smutki, zachwyty i zmagania z życiem na emigracji, roztrząsane przy małej czarnej. Zapraszam Was w (nie)codzienną podróż po Francji, podczas której Paryż będzie tylko jednym z przystanków.
Czytaj dalej

Newsletter

Podaj swój adres email i otrzymaj darmowy ebook.

Administratorem Twoich danych osobowych podanych w formularzu jest Monika Laskowska-Baszak (emigrantka.eu). Szczegóły związane z przetwarzaniem danych osobowych znajdziesz w Polityce prywatności.

Airbnb – skorzystaj z mojej zniżki!
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty