Chandra dopada zazwyczaj znienacka. Pewnie to znacie. Właściwie nie wiadomo, o co chodzi, ale wiadomo, że właśnie nadeszła. Gorsze dni przytrafiają się ludziom pod każdą szerokością geograficzną i warto o tym pamiętać. Masz je Ty i mam je ja. Spadki energii i obniżenie nastroju są wpisane w nasze życie i trzeba się z tym pogodzić. Czasami wystarczy po prostu przeczekać, zaszyć się w domu z kocem i książką albo wyjść na długi spacer. A czasami trzeba się ratować, dlatego warto mieć swój osobisty zestaw poprawy nastroju, coś takiego, co wyciągnie Cię z marazmu, podniesie poziom wyczerpanej baterii i pozwoli przetrwać ten nijaki czas.
Ja na emigracji znalazłam i wypracowałam swoje sposoby na chandrę, które skutecznie na mnie działają. Niektóre podpatrzone u Francuzów, inne bardziej ogólne, ale wypróbowane wielokrotnie przeze mnie, a co najważniejsze – skuteczne. Może któreś z nich i Wam się przydadzą.
1. Znajdź swoją Wieżę Eiffla!
Chandra na emigracji to czasami coś więcej niż zwykły spadek nastroju. Często to efekt tęsknoty za bliskimi, poczucia wyobcowania, samotności i pytań o przyszłość. Czasami to wszystko się nawarstwia i kumuluje. Trudno jest wyjść z tej spirali zniechęcenia i sprzecznych uczuć, jakie tobą targają. Widzisz rzeczywistość w szarych kolorach i trudno Ci się cieszyć z czegokolwiek.
I właśnie wtedy ja ubieram się i wychodzę z domu. Jadę pod Wieżę Eiffla lub w inne moje ulubione miejsce, które zachwyciło mnie na samym początku emigracji. Gdy nie mam ochoty na dluższą wyprawę do Paryża, idę po prostu nad Sekwanę w moim miasteczku, na moją ulubioną ławkę, gdzie nie raz ważyły się różne sprawy w mojej głowie.
Wieża Eiffla to z kolei miejsce symboliczne dla mnie, w którym kiedyś, dawno temu, powiedziałam do siebie, że mogłabym tu zamieszkać. Trzeba uważać na takie sny na jawie, bo jak widać czasem się spełniają. Z Trocadéro rozciąga się wspaniały, szeroki widok na Wieżę Eiffla, a na tarasie hula silny wiatr. Wystarczy kilkanaście minut, by nabrać tu nowej perspektywy. Dostojność i niewzruszoność Żelaznej Damy ciągle robią na mnie wrażenie. Ona ma gdzieś moje nastroje, ona po prostu stoi, dumna, wyprostowana, a cały świat się nią zachwyca.
Miliony ludzi, którzy przyjeżdżają tu co roku z odległych krańców globu, by ją zobaczyć, też z pewnością mają swoje problemy i troski, mniejsze lub większe od moich. Wiatr targa głową i skutecznie wywiewa negatywne myśli, łapię dystans. A o to właśnie chodzi – o dystans do siebie, do życia, do innych. Dużo łatwiej się żyje.
Stoję pod Wieżą Eiffla i przypominam sobie te chwile, w których zakochałam się w tym mieście i powody, dla których tu jestem. To odświeża perspektywę, stawia wszystko we właściwym świetle.
2.Podaj deskę!
3. Usiądźmy przy raclette!
Jesteśmy we Francji, więc nie ma takiej opcji, żeby nie korzystać z kulinarnych poprawiaczy nastroju, do których z pewnością należy raclette. A zatem znowu ser. Wprawdzie raclette to szwajcarski wynalazek, ale Francuzi znakomicie zaadaptowali ten przysmak w swojej kuchni. W zasadzie idea jest genialna w swej prostocie.
Urządzenie do raclette to rodzaj domowego grilla, który stawia się na stole i przy którym biesiaduje się długie godziny. Na płycie grillującej można podsmażyć czy upiec warzywa, kiełbaski, steki, jajka, boczek – właściwie wszystko, na co macie ochotę. Pod płytą grzewczą z kolei znajdują się powiedzmy łopatki, a na nich specjalny ser raclette, który ciepły i wspaniale ciągnący się nakłada się na ziemniaczki, mięsko, grilowaną paprykę i wszelkie inne przysmaki. Muszę się Wam przyznać, że jestem wielką fanką raclette i na samą myśl o kolacji z udziałem tego sera cieknie mi ślinka tak, że zapominam o wszystkich zmartwieniach.
3.Upiecz ciasto!
No dobra. Ameryki tu nie odkryję proponując Wam czekoladową chwilę zapomnienia, która szybko dostarcza organizmowi magnezu, hormonów szczęścia i… kalorii. 😉 Moja propozycja jest trochę bardziej rozbudowana i trochę bardziej francuska.
Znacie francuski film „Czekolada” z genialną Juliette Binoche w roli głównej? No to właśnie na początek odpalacie sobie ten film. Wchodzicie w jego klimat, a kiedy zaczyna już pachnieć czekoladą z ekranu tv lub laptopa, sami bierzecie się za pieczenie cudownie czekoladowego brownie moelleux. Jedno z najprostszych, najszybszych i najlepszych francuskich ciast, bardzo popularne we Francji. Najlepsze brownie to takie, z którego płynie czekolada. No może przesadziłam trochę, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby masa czekoladowa w środku była bardzo miękka, niemalże płynna, a ciasto na wierzchu odpowiednio przypieczone. Ja zawsze przed podaniem podgrzewam je przez moment, żeby czekolada namiękła w środku i podaję z lodami, bitą śmietaną lub owocami. Ale to już wersja lux, na bardzo ciężką chandrę…
Ale pamiętajcie potem, że uprzedzałam Was, że szczęście tkwi w umiarze 😉
4. Śmiej się do łez!
5.Obejrzyj „nagusów”! 😉
Kiedy za oknem jest to, co ja ma dzisiaj, trudno wykrzesać odrobinę ochoty na wyjście z domu. Nie ma się co oszukiwać, oglądanie TV to najprostszy, szybki i łatwo dostępny sposób na relaks i ucieczkę od tej szarej, zamglonej rzeczywistości. Zwłaszcza, że należę do nielicznych osób na tym świecie, które nie mają i nie korzystają z Netflixa. Serio!
Za to w takie dni jak dziś tęsknię wyjątkowo dotkliwie za słońcem, Prowansją, morzem i wakacyjną przygodą. Lubię wtedy oglądać francuskie reportaże o podróżach, często połączone z poznawaniem regionalnej kuchni Francji. Moje trzy ulubione programy to Echappées belles, Les escapades de Petitrenaudi Les Carnets de Julie.
Zbawienny i terapeutyczny wpływ ma na mnie również program dwójki przeuroczych chłopaków, którzy nago i bez pieniędzy podróżują po świecie, spełniając swoje marzenia tylko dzięki uprzejmości napotkanych po drodze ludzi. Pisałam o nich TUTAJ, a tytuł programu to Nus & culottés. Koniecznie obejrzyjcie!
A jak już naprawdę nie ma co oglądać, z pomocą i dawką szczerego śmiechu przychodzi Stéphane Plaza, paryski spec od nieruchomości, który pomaga ludziom znaleźć lub sprzedać ich domy i mieszkania. Poprawa humoru gwarantowana, a przy okazji człowiek poznaje meandry jednego z największych i najbardziej skomplikowanych rynków we Francji, czyli nieruchomości. Tutaj znajdziecie programy: Recherche appartement ou maison oraz Maison à vendre.
6. Powąchaj szczęście!
Już kiedyś mówiłam Wam o tym, że kocham perfumy. Ale chyba nie mówiłam, jak kocham je wąchać i próbować, a nawet oglądać. Zapachy przywołują wspomnienia, miejsca, ludzi i emocje. Mi intensywne zapachy perfum kojarzą się też bardzo mocno ze Świętami i ważnymi okazjami. Perfumy są dla mnie jak niezbędna część garderoby. To takie małe talizmany w buteleczce. Dodają mi pewności siebie, odświeżają latem lub wprawiają w dobry nastrój.
Wizyta w perfumerii zawsze poprawia mi humor.Wchodzę do sklepu zmęczona i potargana po pracy, a wychodzę pachnąc niczym francuska gwiazda. Za każdym razem, gdy jestem na dworcu Saint Lazare i mam chwilę do odjazdu pociągu, zaglądam do Sephory. Wracam do domu pachnąc luksusowo i z zestawem próbek w torebce, co natychmiastowo poprawia mi nastrój.
Paryż to raj pod względem ilości perfumerii, rozlewni perfum i butików, w których można kupić przepiękne flakony. Muzeum Fragonard to jedno z najbardziej znanych i moich ulubionych miejsc, które łączy w sobie muzeum perfum z butikiem, gdzie można kupić kosmetyki. Uwielbiam odwiedzać tego typu miejsca, nie przeszkadza mi intensywny zapach pomieszanych woni. To taka moja francuska aromaterapia, ale każdy z Was może ją sobie zaaplikować. Czasami wystarczy świeczka o ulubionym zapachu pomarańczy lub magnolii, by poczuć się lepiej.
Od niedawna jestem fanką kominków zapachowych i olejków eterycznych – zaczarowują atmosferę w domu w sposób magiczny. Czasami zapalam kadzidełko, które kojarzy mi się z wakacjami i w jednej chwili przenoszę się do Prowansji…
7. Odkurz pamięć!
8. Idź na kawę!
We Francji bardzo popularne są też mediateki, czyli miejsca, gdzie można zarówno wypożyczyć książkę, magazyn jak i film DVD, często za bardzo symboliczną opłatą.
Kiedy plucha za oknem, warto zaszyć się w takim przytulnym, a jednocześnie interesującym miejscu i pobyć samemu z książką, kawą i swoimi myślami. Atmosfera takich miejsc zawsze mnie uspokaja i wprawia w dobry humor.
9. Wyślij kartkę!
10. Zrób mapę marzeń!
11. Jedź na wycieczkę!
Kiedy podróżuję, czuję że żyję. Kiedy jestem w drodze, wszystko nabiera nowej perspektywy i nowego sensu. Kocham długie podróże autem. Lubię to zmęczenie i zawroty głowy, nawet po dwóch nocach spędzonych w aucie. Po prostu kocham to. Kocham stan bycia w podróży, która wyciąga człowieka ze strefy komfortu i rutyny, dostarcza niezapomnianych wrażeń, emocji i spotkań.
Pod tym względem mam sporo wspólnego z Francuzami. Weekendowe wyjazdy i wypady za miasto to dla nich norma i bardzo podoba mi się takie podejście.
Po takiej wycieczce nie ma śladu nawet po największej chandrze!
Francuzi lubią chodzić do restauracji i korzystają z tej przyjemności na co dzień, nie tylko od święta.
Lubię ich za to i chętnie naśladuję ten element stylu życia. Nic tak nie poprawia humoru jak pyszny obiad podany i zjedzony w pięknych okolicznościach.Czasami, gdy jesteśmy bardzo zapracowani i zagonieni, wymyślanie i gotowanie obiadokolacji jest ostatnią rzeczą, na jaką mamy ochotę. I wtedy pada to magiczne hasło: jedziemy do „resto”, które zmienia od razu nasze nastroje.Po pierwsze jest okazja, by pięknie i elegancko się ubrać, umalować usta na czerwono, skropić się Diorem i wyciągnąć szpilki z otchłani szafy. Niemal natychmiast wstępuje w nas dobry humor i podekscytowanie na myśl o miłym wieczorze, jaki nas czeka. A jeśli dodać do tego pyszne jedzenie, miłą obsługę, stolik z białym obrusem i rozmowy przy świetle świec, to nie ma tu już miejsca na chandrę.Na koniec nie zapomnijcie o porządnym napiwku – jako była kelnerka zapewniam Was, że dobro powróci z nawiązką. Jak nie w tej, to w innej restauracji ;)Poza tym dawanie to zawsze podwójna radość.
Francuzi robią już świąteczne zakupy. Pierwszego grudnia ruszą po choinki i ozdoby ogrodowe. Wszystko jest tutaj dużo szybciej niż w Polsce. Pamiętam, jak nacięłam się zwlekając z zakupem upatrzonej pozytywki świątecznej. Byłam w szoku, gdy dwa tygodnie przed Wigilią ujrzałam praktycznie puste półki sklepowe, a pozytywkę znalazłam dopiero w trzecim z kolei supermarkecie na… wyprzedaży i z ułamaną rączką.Szczerze mówiąc mało co tak poprawia mi humor, jak myśl o wyjeździe do Polski na Święta i kupowanie francuskich prezentów dla bliskich. Dlatego w jesienne, paskudne dni zaczynam myśleć o świątecznych zakupach i zerkać na sklepowe oferty i reklamowe gazetki. To mi całkowicie zmienia perspektywę życiową.Pamiętam, że jak była mała, strasznie dłużył mi się adwent i z utęsknieniem wyczekiwałam Świąt, spotkań z bliskimi i prezentów rzecz jasna. Od kiedy jestem na emigracji, można powiedzieć, że mój adwent trwa od wakacji do grudnia. Przyznacie, że długo. Dlatego jesienną chandrę próbuję przechytrzyć przygotowaniami do naszej świątecznej podróży, planowaniem budżetu, urlopu, wizyt rodzinnych, spraw do załatwienia oraz robieniem przedświątecznych zakupów i prezentów.
I muszę Wam powiedzieć, że magia Świąt zawsze działa! 😉
Do tych punktów mogłabym jeszcze dorzucić francuską muzykę i książki, ale wówczas artykuł nie miałby końca. Dlatego pozwolicie, że o tych polepszaczach nastroju napiszę innym razem.
A teraz z wielką ciekawością czekam na Wasze rady. Jak Wy radzicie sobie z jesienną chandrą? Co Wam poprawia nastrój? Podzielcie się proszę w komentarzach, chętnie wypróbuję 😉