Z czym Wam się kojarzy grudniowy spacer? Z mrozem? Śniegiem skrzypiącym pod butami? Parującym oddechem i szczypiącymi z zimna uszami? Z surowym krajobrazem? Jeśli na powyższe pytania odpowiedzieliście twierdząco, to uprzedzam, że tym wpisem zburzę Wasze wyobrażenie.
Był grudzień, słońce raziło w oczy, różowiły się kwiaty i zieleniła trawa. Drzewa nie zgubiły wszystkich liści, a kaczki i ptaki pluskały się entuzjastycznie w rzece. Tak było przedwczoraj. Nad Sekwaną. W moim ukochanym, podparyskim miasteczku La Frette sur Seine. Nie zamieniłabym tego miejsca na żaden Paryż, w którym zresztą miałam już wątpliwą przyjemność mieszkać. Chcę Wam pokazać, jak piękna i wyjątkowa jest ta małomiasteczkowa Francja i przekonać Was do tego, byście odwiedzając Paryż, wyjeżdżali także poza jego granice.
Zabieram Was na spacer w moje ukochane miejsce.
Przemkniemy drewnianymi schodkami pomiędzy kolorowymi parkanami. Pogłaszczemy puchatego białego kota, który wyjrzy zza płotu. Zejdziemy w dół, do samej rzeki, by podziwiać piękne domki poutykane na zielonym zboczu miasteczka. Kwiaty będą pęcznieć w swoim różu i czerwieni, łodygi się zielenić i szklić w kroplach wody. Niebieskie okiennice i framugi drzwi w połączeniu z bielą ścian i palmami w ogrodzie będą się chełpić swoją egzotyczną urodą niczym greckie Santorini. Żółte liście będą się błąkać pod butami, a słońce przemykać i uciekać między gałęziami drzew i dachami domów.
Miniemy włoską restaurację z tarasem wychodzącym na samą rzekę, bajkowe w swych kolorach i kształtach domy na wzgórzu po drugiej stronie, następnie łódki przycumowane do brzegu i drewniany pomost, wokół którego gromadzą się dzikie kaczki.
Po drugiej stronie rzeki, pod dziko rosnącymi drzewami, będzie się odbywać prawdziwe ptasie widowisko. Te niesforne, wolne i piękne stworzenia będą tańczyć w locie, spadać nagle w kierunku biegnącej wartkim źródłem rzeki, niczym mistrzowie bungy, by kilka centymetrów nad taflą wody wznieść się ponownie ku niebu. Będą wirować, trzepotać skrzydłami, skrzeczeć nachalnie, gwizdać i śpiewać w natchnieniu. Na przeciwległym brzegu kaczki będą im wtórować, pluskając się do woli w rzece i – prężąc szyje ku słońcu – zdzierać gardła w kwakaniu.
Promy będą sunąć po wodzie, spacerowicze trzymać się pod rękę, ganiać za psami, a staruszki, siedzące na ławce pod drzewem, rozprawiać o pogodzie i technikach nordic walkingu.
Dróżka będzie biec wzdłuż zielonej trawy i kołyszących się delikatnie wierzb. Usiądziemy na białej ławeczce, tuż przy małym kościółku, odosobnionym nieco i ujmującym w swej samotności. Urwiemy kawałek jeszcze ciepłej, chrupiącej bagietki z miejscowej boulangerie, która na świeżym powietrzu pachnie i smakuje ze zdwojoną intensywnością. Spojrzymy w bezchmurne niebo, na nurt rzeki połyskującej w słońcu i bezlistne gałęzie drzew do złudzenia przypominające naczynia krwionośne.
Świat się zatrzyma, a my wraz z nim.